Aktualności

Fundacja Solidarności Międzynarodowej > Aktualności > Tadżykistan > O „rosyjskiej chorobie” w tadżyckich kiszlakach – wywiad Magdaleny Kowalczyk z tadżyckimi trenerkami

O „rosyjskiej chorobie” w tadżyckich kiszlakach – wywiad Magdaleny Kowalczyk z tadżyckimi trenerkami

W 2014 roku organizacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej wraz z tadżycką organizacją Mehrangez, dzięki finansowaniu Fundacji Solidarności Międzynarodowej, kontynuują wsparcie dziesięciu społeczności lokalnych na południu kraju. W kwietniu tego roku 30 liderek z kiszlaków (czyli wsi) objętych projektem przeszło trzydniowe szkolenia dotyczące zdrowia, higieny oraz opieki nad małymi dziećmi. Obecnie liderki przekazują swoją wiedzę pozostałym mieszkankom swoich wsi. O szkoleniach mówią Dilbar Boboewa i Dilorom Nazarowa – trenerki, które przygotowały 30 liderek, a teraz towarzyszą im w edukacyjnej działalności w poszczególnych kiszlakach.

Na zdjęciu Dilbar i Dilorom, bohaterki wywiadu

Magdalena Kowalczyk (pracownik PCPM, koordynatorka projektu „Wsparcie społeczności lokalnych na obszarach wiejskich w Tadżykistanie”): Na jakiej podstawie tworzone były moduły trzydniowych seminariów, przeprowadzonych dla 30 liderek, które obecnie swoją wiedzę przekazują dalej w swoich wsiach?

Dilbar Boboewa: Przeszłyśmy odpowiednie szkolenia, ale korzystałyśmy także z książek medycznych, broszur, które rozdawane są w szpitalach oraz konsultowałyśmy się z lekarzami. To nie były stricte medyczne zajęcia, bo nie jesteśmy lekarzami, ponadto temat był bardzo ogólny – raczej zwracałyśmy uwagę na rozpoznawanie chorób, kiedy konieczne jest zwrócenie się do lekarza, jakie znaczenie ma brak czystej wody we wsiach, jak karmić i opiekować się małymi dziećmi.

MK: Jaki jest według Was poziom wiedzy kobiet na wsiach na temat podstaw higienicznego, zdrowego trybu życia, a także zdrowia reprodukcyjnego?

Dilorom Nazarowa: Starsze kobiety mają podstawową wiedzę, płynącą raczej z doświadczenia, na podstawie prób i błędów. Często jednak także wśród nich krążą „wiejskie legendy”, które z rzeczywistością mają mało wspólnego, jak np. takie, że wystarczy by brudna woda z pobliskiego kanału odstała kilka godzin we wiadrze, by była zdatna do picia.

Dilbar Boboewa: Zatrważający jest za to poziom wiedzy młodych kobiet, które często kończą swoją edukację na 6 klasie szkoły podstawowej. Według wielu rodziców wiedza zdobyta do szóstej klasy jest wystarczająca – potem dziewczyna ma pomagać w domu i przygotowywać się do roli żony. Nie rozmawia się o zdrowiu reprodukcyjnym, o „tych” sprawach, szczególnie kiedy młoda małżonka trafia do domu męża (który najczęściej po ślubie jedzie do Rosji). Kogo wtedy ta młoda dziewczyna ma się poradzić? Teściowej, z którą stosunki często są napięte? Najczęściej pierwszy raz lekarza ginekologa widzi w szpitalu, kiedy rodzi dziecko.

DN: Niska jest także wiedza na temat żywienia kobiet w ciąży. Bardzo często ciężarne mają anemię, brakuje im witamin. Poronienia są na porządku dziennym. Na seminarium jedna kobieta powiedziała, że będąc w ciąży nie mogła się oprzeć… ssaniu gliny! Szła na pole, szukała grudek gliny i trzymała w ustach. Nie skojarzyła, że jej organizm potrzebował wtedy wapnia bądź innych składników mineralnych i witamin..

DB: W jednej wsi, w której w zeszłym roku prowadziłyśmy seminaria, był dom w którym żyły trzy młode żony mające dzieci karmione jeszcze piersią. Dwie żony zostały wysłane przez teściów na pole do pracy, a jedna synowa została z tą trojką. Trzeba było słyszeć wrzask tych dzieci – młode matki wyczerpane pracą w polu i niespecjalnie dobrze odżywione nie miały pokarmu dla tych niemowlaków, więc zostawiły te dzieci głodne. Wobec teściów nie ma jednak sprzeciwu.
Życie młodych kobiet na wsi, szczególnie z tej konserwatywnej części społeczeństwa jest, nawet z naszej perspektywy – Tadżyczek, niewyobrażalnie trudne.

MK: Trudne? Może po prostu inne? Może one są szczęśliwe? My, owszem, w takich warunkach nie wytrzymałybyśmy ani chwili, ale może takie życie jest zgodne z nimi?
DN: One nie znają innego życia. Rodzą się i umierają w obrębie jednej wsi. Często żyją tak całe wsie, sąsiedzi, więc nie widzą przykładu innego życia. Jednym wyjściem dla dziewczynek kształcenie, wyjeżdżanie ze swojego kiszlaku, doświadczanie jak żyją inni, poznawanie. To bardzo zależy od rodziców. Jeśli oni nie dbają o wszechstronność swoich córek, to jest jeszcze nadzieja w szkole. W tej jednak poziom nauki jest często zatrważająco niski i mało komu, także nauczycielom, na tych dzieciach zależy.

DB: Takie „kobiece” spotkania w ramach naszych seminariów to dla nich chociażby możliwość otwartego porozmawiania z sąsiadkami, rówieśniczkami czy starszymi oraz z nami na tematy, które je nurtują i są im najbliższe – zdrowia swojego i dzieci, żywienia bez chorób. Przyjście na takie seminarium to często wielkie wydarzenie. Nie zawsze jednak młode kobiety mają pozwolenie swoich teściów.

Na zdjęciu beneficjentki z grupy Ojchotun

MK: Jaki związek mają choroby i dostęp do czystej wody na obszarach, na których pracujemy?

DN: Na wielu wsiach mieszkańcy po prostu nie mają dostępu do czystej wody albo do wody w ogóle – nawet tej do nawadniania pól. To może być szokujące, ale na wsiach często woda do picia brana jest z kanałów, tzw. aryków, które przepływają przez pola, miasta, wsie. Woda ta niesie wszystko co najgorsze: nawozy z pól, chemikalia po myciu aut, śmieci, zużyte pampersy. Dla kobiet szokująca była zaś informacja, że picie takiej wody prowadzi do tyfusu, żółtaczek, zakażeń pasożytami, może prowadzić do śmierci. Brudna woda nie jest kojarzona z chorobami! Na wielu wsiach ludzie sądzą, że wystarczy by taka woda nabrana do wiadra odstała kilka godzin, aby można ją było potem prosto z tego wiadra, nieprzegotowaną pić. Ludzie świadomi, a na szczęście tacy także są, nie myją nawet naczyń w tej wodzie. Ludzie nieświadomi – często garścią nabierają wodę prosto z kanału do ust.

DB: Ta woda w arykach często służy do kąpieli całej rodziny. Choroby „kobiece” biorą się m.in. z kąpieli w tej brudnej wodzie. Nie wspomnę o wspólnym używaniu ręczników…

MK: Jak żyją ci, którzy wody nie mają w ogóle? Jak radzą sobie ci, którzy chcą pić czystą wodę?

DN: To bardzo skomplikowany temat. Dolina Wachszu, w której jesteśmy została sztucznie zasiedlona w latach 30.XX wieku. Przyjechali tu Tadżycy z całego kraju, a także inni obywatele ZSRR – nie brakowało Rosjan, Niemców, Tatarów, Żydów, Ukraińców. Postanowiono te niegościnne, półpustynne tereny „oswoić” przy pomocy rzeki Wachsz, płynącej środkiem doliny – powstała sieć kanałów, aryków nawadniających pola, doprowadzająca wodę pitną do najdalszych wsi. Po rozpadzie ZSRR rozpadała się także infrastruktura, pojawiła się ogromna korupcja wśród zarządzających wodą. Czysta woda stała się dobrem luksusowym, cennym jak złoto. Ci którzy jej w ogóle nie mają kupują ją – przyjeżdża cysterna, która z rzeki Wachsz nabiera wodę i rozwozi mieszkańcom. Oczywiście nie są to tanie zakupy – taka pięciotonowa cysterna kosztuje około 20 dolarów. I ta woda z rzeki wykorzystywana jest i do picia i do podlewania pól. Szczęśliwcami są mieszkańcy wsi będącymi centrum rejonów, bądź właściciele studni – oni często mają dostęp do czystej wody.

MK: Wróćmy do naszych seminariów. Czy kobiety swobodnie rozmawiały o zdrowiu, także tym reprodukcyjnym?

DB: O tak, ale obok nie może być żadnego mężczyzny (śmiech). One są tym tematem żywotnie zainteresowane – chyba każda z nich w swoim życiu przeszła jakąś infekcję dróg rodnych, większość z nich rodziła dzieci. Im dalej w las tym więcej drzew – podczas tych trzech dni seminariów kobiety bardzo się otworzyły i swobodnie rozmawiały o chorobach wenerycznych, m.in. o słynnej „rosyjskiej chorobie”, czyli HIV i AIDS, która w oddalonych kiszlakach pojawia się coraz częściej. Ale HIV pojawia się nie tylko poprzez kontakty płciowe z mężami, którzy wracają z Rosji. Okazuje się, że równie niebezpieczne jest korzystanie z usług stomatologów-amatorów, manikiurzystek-amatorek na wsiach. O ile w stolicy narzędzia medyczne i kosmetyczne są odkażane, to na wsiach te procedury są pomijane. W świadomości wielu kobiet „rosyjska choroba” to taka, którą można wyleczyć jedną wizytą u lekarza. Uświadamiamy te kobiety, że ona, jak i jej mąż-migrant powinni chociażby raz w roku badać krew w szpitalu w Kurgan-Tube.

DN: Swoją drogą, w naszym kraju również nie brakuje prostytutek, które są nosicielkami chorób wenerycznych. Czerwcowa Asia Plus (tadżycka gazeta – przyp. MK) donosi, że na 505 zatrzymanych ostatnio kobiet, 450 okazało się chorymi.

Na zdjęciu grupa kobiet z Kabodian

MK: Gdybyśmy miały organizować kolejne seminaria i spotkania wśród wiejskich liderek, jakie tematy cieszyłyby się popularnością?

DN: Ten temat, który prowadzimy teraz jest niezwykle popularny. Nasze przeszkolone liderki prowadzą potem samodzielnie spotkania na swoich wsiach, idą na pola bawełny, zachodzą do domów. Zdarza się, że jeśli mają dwa dni pod rząd spotkania na ten sam temat (np. na temat pitnej wody), to są mieszkanki które przychodzą dwa razy, notują pilnie w swoich zeszytach, a potem jeszcze konsultują się z naszymi liderkami indywidualnie. To praca u podstaw, ale jak widać – wciąż potrzebna.

DB: Chciałabym kiedyś przeprowadzić warsztaty komunikacji dla synowych i teściowych. Jak rozmawiać, jak zrozumieć siebie nawzajem, rozpoznawać emocje i potrzeby. To duży problem, który według mnie bardzo negatywnie odbija się na zdrowiu psychicznym młodych mężatek, które przychodzą do domu męża, a ten jedzie do Rosji. Tego jeszcze w Tadżykistanie nie było, ale może kiedyś nam się uda.

MK: Dziękuję za rozmowę, powodzenia!

Więcej o wspólnym projekcie PCPM i Mehrangez pt. „Wsparcie społeczności lokalnych na obszarach wiejskich w Tadżykistanie” znajduje się na stronie.

Projekt współfinansowany w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych – Program WSPARCIE DEMOKRACJI 2014

Skip to content